'

Trybunał w Strasburgu odrzucił skargę 1628 Polaków trafionych tzw. ustawą deubekizacyjną - co było pewną niespodzianką dla tych wszystkich, którzy nie podejrzewali, że organ sądownictwa międzynarodowego, stojący na straży praw człowieka, może zaakceptować działanie rządu, zmierzające do odebrania, w akcie odpowiedzialności zbiorowej, niezwykle istotnych praw nabytych sporej grupie obywateli. Jeszcze bardziej zaskakująca była jednak użyta przez sąd argumentacja - i sam skład tego sądu. Te dwa ostatnie zjawiska są zresztą ściśle powiązane.

Właściwie wszystko, co trzeba wiedzieć o sędziach i ich sposobie myślenia, znajdujemy we wstępie do postanowienia o niedopuszczalności skargi. Dowiadujemy się stąd, że skarżący byli funkcjonariuszami komunistycznej tajnej policji, "wzorowanej na NKWD", która w latach 50. była odpowiedzialna za "więzienia i obozy pracy" i której zadaniem było "uciskanie i eliminowanie grup opozycji politycznej, włącznie z powojennym antykomunistycznym podziemiem i polskim Kościołem". W razie, gdyby ktoś się zastanawiał, skąd pochodzi ta mądrość: "ogólne informacje na temat służb bezpieczeństwa znajdują się na oficjalnej stronie Instytutu Pamięci Narodowej".

Ble, ble, ble

Jakby mało było mądrości z IPN, jako "istotne dla sprawy" Trybunał Praw Człowieka przywołuje nie konkretne przepisy, tylko preambuły kolejnych ustaw, użytych do pozbawienia funkcjonariuszy służb specjalnych PRL uprawnień emerytalnych: ustawy lustracyjnej z 2006 roku ("Stwierdzamy, że praca albo służba w organach bezpieczeństwa państwa komunistycznego polegająca na zwalczaniu opozycji demokratycznej, ble ble ble, gwałceniu prawa do życia, wolności, własności i bezpieczeństwa obywateli, ble ble ble, była trwale związana z łamaniem praw człowieka...") i skarżonej ustawy "deubekizacyjnej" z roku 2009 ("Uznając, że system władzy komunistycznej opierał się głównie na rozległej sieci organów bezpieczeństwa, ble ble ble, naruszającej podstawowe prawa człowieka, ble ble ble, dostrzegając, że funkcjonariusze organów pełnili swoje funkcje korzystając przy tym z licznych przywilejów w zamian za utrwalanie nieludzkiego systemu władzy, ble ble ble...").

Potem Trybunał w Strasburgu z upodobaniem cytuje obszerne fragmenty ideologicznego uzasadnienia wyroku polskiego Trybunału Konstytucyjnego ("bronili sytuacji, w której w Polsce nie było ani wolności, ani demokracji, ani gospodarki rynkowej, ani relacji ze światem zachodnim", oraz Sądu Najwyższego ("osoby, które walczyły przeciwko fundamentalnym prawom, prawom narodu i fundamentalnym wolnościom nie mają prawa moralnego...").

Dalej ETPC przywołuje dwie rezolucje Zgromadzenia Parlamentarnego Rady Europy (PACE). Pierwsza, rezolucja nr 1096 z 1996 roku, jest powściągliwa i racjonalna. Mówi o złożonym procesie odchodzenia od komunizmu, przestrzega przed odwetem i stosowaniem odpowiedzialności zbiorowej. Odwołuje się przy tym do powstałego w tym samym czasie raportu Komisji Problemów Prawnych i Praw Człowieka PACE w sprawie rozmontowywania spuścizny komunistycznej - który to raport zaleca, żeby wszystkie rozliczenia zakończyć do 1999 roku, bo w ciągu 10 lat demokracja winna okrzepnąć na tyle, żeby nie trzeba było sięgać po środki nadzwyczajne i wątpliwe prawnie.

Tego ostatniego zalecenia w swoim postanowieniu Trybunał nie cytuje. Skupia się za to na rezolucji tego samego ciała z roku 2006, zupełnie innej w treści i tonie.

Władza krajowa wie lepiej

Choć większość byłych "kadeelów" należała już do PACE w momencie przyjmowania pierwszej, cywilizowanej i europejskiej rezolucji - ich reprezentanci najwyraźniej nie czuli się jeszcze wówczas dość pewnie, żeby narzucać swoje obsesje i frustracje całej izbie.

W 2006 roku sytuacja się radykalnie zmieniła. Rezolucja nr 1481 poświęcona jest "potrzebie międzynarodowego potępienia zbrodni komunistycznych" - i mówi dokładnie to, co wynika z tytułu. Po długich i obfitych cytatach z tego ostatniego dokumentu, zarzucającego władzom komunistycznym - w tym, jak rozumiem, także władzom Polski Ludowej - odpowiedzialność za "zbiorowe i indywidualne zabójstwa, śmierci w obozach koncentracyjnych, zagłodzenia, deportacje, tortury, pracę niewolniczą" - Europejski Trybunał Praw Człowieka przechodzi do postanowienia właściwego, które sprowadza się w gruncie rzeczy do tego, że w takich sprawach ciała europejskie nie mają nic do powiedzenia, bo władza krajowa wie lepiej, a ubecy i tak dostają dużo pieniędzy.

Mamy tu zatem stricte ideologiczny bulgot na temat "wyrównywania rachunków i usuwania reliktów", i tego, że skarżący "byli funkcjonariuszami służb, których racją bytu było naruszanie najbardziej fundamentalnych wartości, na których oparta jest Europejska Konwencja Praw Człowieka". I jeszcze Trybunał stwierdza, że "jest wiedzą powszechną, iż transformacja krajów postkomunistycznych wymagała rozlicznych, skomplikowanych, daleko idących i kontrowersyjnych reform, które musiały być rozciągnięte w czasie", toteż "rozmontowywanie komunistycznego dziedzictwa następowało stopniowo i każdy kraj znajdował swój własny, czasem powolny sposób na zapewnienie, że przeszłe niesprawiedliwości zostaną naprawione i rachunki wyrównane".

Lwa można już drażnić

To niezwykle interesujące stwierdzenie. Tłumacząc na prosty język oznacza mniej więcej tyle: dopóki nowe władze prowadziły wkurzające lud reformy, lepiej było nie drażnić lwa i nie prowokować komuchów do odzyskania władzy. A teraz już można.

Trybunał wdaje się także w dość ekwilibrystyczne rozważania na temat tego, że "redukcja przywilejów emerytalnych tych, którzy przyczynili się do utrzymania władzy opresyjnego reżimu nie może być postrzegana jako kara", albowiem te "przywileje były przyznane I przyczyn politycznych jako nagroda za usługi szczególnie pożyteczne dla komunistycznego państwa".

Na koniec Europejski Trybunał Praw Człowieka dodaje, że "prawo do emerytury w systemie emerytur mundurowych nie było związane z wymogiem wpłacania składek, albowiem emerytura jest finansowana z funduszy państwowych". To oczywiście nieprawda: wysokość emerytury zawsze była powiązana z wysokością dochodu, od którego odprowadzane były składki, w Polsce Ludowej wynoszące 25 do 30 proc. funduszu płac. Co skądinąd Trybunał znakomicie rozumie, bo chwilę dalej - odnosząc się do konkretnego zarzutu skarżących, iż lata ich "oskładkowanej" pracy i służby w PRL zostały, wbrew prawu i faktom, potraktowane jako okresy nieskładkowe (przelicznik 0,7 zamiast 1,3) - ETPC odbąkuje zdawkowo, że byli esbecy dużo zarabiali, więc ich okresy nieskładkowe są i tak lepsze, niż innych składkowe. Co skądinąd trudno uznać za argument prawny.

Ideologia i histeria

To najważniejsza cecha całej tej bez mała stustronicowej epistoły: niewiele mówi ona o prawie, sporo za to o osobistych poglądach i emocjach sędziów. Oraz także - niestety - ich narodowej proweniencji.

W 7-osobowej izbie orzekającej w tej sprawie znalazł się, zgodnie z obyczajem, reprezentant Polski, Krzysztof Wojtyczek, dr hab. z UJ, specjalista od prawa francuskiego. A poza nim - Ineta Ziemele z Łotwy, Ledi Bianku z Albanii, Zdravka Kalaydjieva z Bułgarii, Faris Vehabović z Bośni i Hercegowiny oraz Paivi Hirvela z Finlandii, gdzie też celebrowany jest pewien resentyment wobec ZSRR i wszystkiego, co było z nim związane. Reprezentantem Zachodu Europy, nieobciążonego demoludową przeszłością, był sędzia z Cypru, George Nicolaou. Ideologiczny - a miejscami histeryczny - wywód, który ta doborowa ekipa wydała w siebie w odpowiedzi na zagadnienie ściśle prawne, nie tylko podważa wiarę w obiektywizm Europejskiego Trybunału Praw Człowieka, ale także, niestety, obraża inteligencję odbiorcy.

W zasadzie można nawet zrozumieć, dlaczego "stara Europa" nie ma ochoty mieszać się w nasze absurdalne wojny domowe i pozostawia ten problem do rozstrzygnięcia w ramach bratniej pomocy wewnątrz bloku wschodniego. Z drugiej wszakże strony - to po cholerę było ten blok rozwalać?

Agnieszka Wołk-Łaniewska
Źródło: Dziennik TRYBUNA z 8.07.2013 r.

Publikacja za zgodą autorki i redaktora wydania.