W publikacji "Przegląd Bezpieczeństwa Wewnętrznego 20-lecie UOP/ABW. Wydanie Specjalne 2010 r." zamieszczono relacje uczestników zdarzeń; przytaczamy fragmenty relacji panów Krzysztofa Kozłowskiego, Andrzeja Milczanowskiego i Jana Widackiego.
KRZYSZTOF KOZŁOWSKI: Rewolucja po polsku
6 kwietnia - to święto Agencji Bezpieczeństwa Wewnętrznego. Dlaczego 6 kwietnia? Bo wtedy - 20 lat temu - nastąpiło uchwalenie pakietu tzw. ustaw policyjnych.
Dlaczego ten dzień jest i powinien być świętem? Bo była rewolucja, ale najważniejsze było to, że uchwalono ustawy. W tradycji polskiej jest zakorzenione to, że wywołujemy rewolucję przy pomocy ustaw. Tak było z Konstytucją 3 Maja i oby tak było w przyszłości. Jeżeli myślę o rewolucji, to chyba nie przesadzam.
Jeżeli w ciągu kilku miesięcy zmienił się ustrój polityczny, gospodarczy, społeczny i sytuacja międzynarodowa naszego kraju, jeżeli zmieniły się jego parametry, to tego rodzaju zmiany, tak szybkie i gwałtowne nazywamy rewolucją (nawet jeśli nie było ofiar, ani żadnej wybitej szyby). Wywołanie tego typu rewolucji jest godne polecenia.
20 lat temu z kalendarza sejmowego wynikało, że właśnie 6 kwietnia miał być uchwalony pakiet ustaw. Daty zawsze są rzeczą umowną, natomiast ważne są procesy. Rewolucja też jest pewnym procesem, nawet, gdy trwa miesiące, a nie lata. Taką umowną datą jest też przecież 11 listopada. 11 listopada 1918 roku nikt nie zdawał sobie sprawy, że jest to wielki dzień. Po prostu była zła komunikacja między ludźmi. Ten dzień, jako rocznica odzyskania niepodległości został wyznaczony dużo później. Chcemy mieć takie dni, ważne i określone. 6 kwietnia jest dobrym dniem do obchodzenia święta ABW, bo rzeczywiście przyjęcie ustaw policyjnych w przypadku służb specjalnych miało kolosalne znaczenie.
Jak należy przeprowadzać rewolucję? Po polsku, a więc nie w sposób barbarzyński. Rewolucję należy robić spokojnie, ale stanowczo i nie oglądać się na tych, którzy próbują przyspieszać, ani na tych, którzy panikują Przeprowadzenie rewolucji wymaga odwagi. Ci, którzy 20 lat temu podjęli się ją przeprowadzić, wykazali odwagę. Jeżeli mówię, że nie należy panikować, to dlatego że przeciwnik, przeciwko któremu rewolucja jest skierowana, zwykle okazuje się zbyt pewny siebie i to go gubi. W sierpniu 1989 roku, w momencie, kiedy Tadeusz Mazowiecki został wyznaczony na premiera (ale nowy rząd się jeszcze nie ukonstytuował), na odprawie kierowniczej resortu spraw wewnętrznych ówcześni wiceministrowie na polecenie szefa tego resortu przekonywali, że nic się nie dzieje. "To jest zagranie taktyczne. No, tak wypada teraz grać, ale dopóki resorty siłowe są w naszych rękach socjalizm w Polsce jest niezagrożony", twierdzili.
W grudniu tegoż roku podczas jednej z konferencji szefowie resortu mówili: "Tak, zmiany są konieczne. Zmieniliśmy nazwy departamentów, rozwiązaliśmy ZOMO i teraz będą ustawy, ale to my będziemy te ustawy redagować, bo one są w naszych rękach. Towarzysze, nie bójcie się, nikomu nic złego się nie stanie, a szefem nowej struktury, która zastąpi Służbę Bezpieczeństwa będzie - podkreślano - płk Karpacz" (ostatni szef Służby Bezpieczeństwa). Takie były nastroje w grudniu.
W kwietniu 1990 r. przy pomocy także ludzi z resortu powstały wspomniane ustawy. Z ogromną wdzięcznością i szacunkiem wspominam Panią doc. płk Orłowską, która włożyła ogromny wkład w ich stworzenie. Ale pisane i redagowane one były przez osoby, które wkrótce potem objęły stanowiska wiceministrów, tj. Jana Widackiego i Jerzego Zimowskiego. Zimowski był szefem podkomisji sejmowej, która je opracowywała, a Widacki głównym ekspertem od strony prawnej. Zadufanie poprzedników zemściło się na nich. Nastąpiło pęknięcie i rozsypywanie się czegoś, co wydawało się niewzruszalnym monolitem. Gdy w marcu 1990 roku przyszedłem, nie posiadając żadnej władzy, jako Podsekretarz Stanu do MSW (cóż. Podsekretarz Stanu o niczym tak naprawdę nie decyduje), tych trzydziestu kilku generałów, z którymi się zetknąłem, reprezentowało pogląd, że nie mają sobie nic do zarzucenia i nie zamierzają ani ustąpić, ani odejść, tylko wiernie służyć dalej. Ustawy, powołujące do życia między innymi Urząd Ochrony Państwa, zmieniły ich nastawienie. Gmach MSW przy ulicy Rakowieckiej zaczął pękać. Jeden po drugim spływały setki, a potem tysiące raportów o odejście ze służby.
W maju 1990 r. spłynął ich ogrom, doprowadzając do tego, że cały proces weryfikacji dotyczył poruczników, kapitanów, majorów i tylko w niewielu przypadkach podpułkowników czy pułkowników. Cała kadra wyższych oficerów - tych trzydziestu kilku generałów, około 4 tysięcy podpułkowników i pułkowników - odeszła ze służby, zanim doszło do weryfikacji.
Ustawy uchwalone 6 kwietnia weszły wżycie 10 maja 1990 r. Jak zaczynaliśmy?
Premier Mazowiecki wręczył dwie nominacje. Urzędem Ochrony Państwa miał pokierować piszący te słowa i jego zastępca, Andrzej Milczanowski. Do organizacji tej instytucji zaangażowana była poza tym garstka młodych entuzjastów. Nie było automatycznego przejścia z poprzednich służb do UOP. Istniała możliwość zatrudnienia w nowych strukturach tylko tych, którzy pozytywnie przeszli weryfikacje. UOP mógł ich zatrudnić, bądź nie. Oczywiście, negatywnie zweryfikowani zostali z litery prawa poza resortem.
Tak więc, było nas dwóch, a podlegała nam formalnie nieokreślona ilość-bo odchodzili codziennie - byłych funkcjonariuszy byłej Służby Bezpieczeństwa. Od 10 maja struktura Służby Bezpieczeństwa już nie istniała, natomiast funkcjonariusze, którzy zdawali broń oraz dokumentację, podlegali mi jeszcze indywidualnie. Wówczas zaczęliśmy tworzyć coś, co dzisiaj przybrało formy służb specjalnych, z ABW na czele.
Czego należy się wystrzegać, przeprowadzając rewolucję po polsku? Przede wszystkim odwetu, takiej ludzkiej zwyczajnej zemsty. Bo odwet i zemsta nie tyle godzi w tych, na których chcemy się zemścić, ile w nas. Po prostu nas zżera. Nie należy wyżywać się na ludziach, chyba że są przestępcami. Ale to jest już inna sprawa i inna procedura. Przestępcy powinni być po prostu sądzeni. Rewolucja w strukturach służb to przede wszystkim stawianie nowych celów, podejmowanie nowych metod działania, wdrożenie innego sposobu reagowania. Ludziom, którzy nie są przestępcami, nawet jeśli wychowano ich i ukształtowano w innej rzeczywistości politycznej należało - jestem o tym głęboko przekonany - dać szansę. Pokazać, że mają jedyną w życiu szansę wykonywania swojego zawodu w sposób uczciwy i profesjonalny.
Jeśli będą służyć niepodległej, demokratycznej Rzeczpospolitej - Rzeczpospolita będzie im wdzięczna.
Stąd do żywego dotykają mnie zawsze, szczególnie podejmowane po latach, wszelkie próby bezsensownego odwetu i karania ludzi ta to, że służyli Trzeciej Rzeczpospolitej.
Takie pomysły ostatnio się rodziły i nie daj Bóg, żeby słowo dane kiedyś w imieniu Państwa, miało okazać się słowem nic nie znaczącym. Jest rzeczą istotną, aby pamiętać, że wszystko jest oparte na ludziach i że pomiatanie ludźmi jest najgorszą rzeczą, jaka może się komukolwiek przydarzyć.
Jak zatem przeprowadzić rewolucję, a potem rządzić? Zawsze uważałem, że na to jest dość prosta recepta. Każdy szef powinien dbać o to, żeby jego najbliżsi współpracownicy byli lepsi od niego. Wówczas będzie mógł spokojnie patrzeć w przyszłość.
Trzeba dobierać ludzi możliwie najlepszych, nie bać się tego. Trzeba mieć komfort posiadania pracowników, którzy w wielu sprawach i znają się i radzą sobie lepiej, niż my.
I przede wszystkim, należy wyrywać służby - i to chyba na wstępnym etapie nam się udało, bo później, jak wiadomo, było różnie -z objęć polityki i ideologii. Służby specjalne nie mogą służyć żadnej ideologii czy partii politycznej. Służby powinny służyć Państwu i tylko Państwu. Szef nie może być człowiekiem polityki. Powinien być piorunochronem, osłaniać służby swoją osobą przed naporem politycznych zawieruch i awantur. Apolityczność służb to w konsekwencji ich ciągłość, stabilność. Rewolucje są czasami w historii niezbędne. Taką rewolucję 20 lat temu musieliśmy przeprowadzić.
Ale najgorsze, co służbom może się przydarzyć, to rewolucja permanentna. Rewolucja, która nieprzerwanie burzy coś, co inni zbudowali, niszcząc przez to ciągłość i spokój niezbędny w pracy funkcjonariuszy.
Oby polskie służby specjalne nigdy z podobnymi problemami nie musiały się już mierzyć.
ANDRZEJ MILCZANOWSKI: Jak trafiłem do Urzędu Ochrony Państwa.
Zanim przejdę do tematu, kilka słów o tym, co robiłem przed podjęciem służby w UOP.
Byłem człowiekiem "Solidarności" W sierpniu 1980 roku byłem członkiem Komitetu Strajkowego Wojewódzkiego Przedsiębiorstwa Komunikacji Miejskiej w Szczecinie (przez wiele lat pracowałem tam jako radca prawny). Po sierpniowych strajkach zostałem radcą prawnym i doradcą Zarządu Regionu "Solidarności" w Szczecinie oraz Komisji Zakładowej "S" Stoczni im. Adolfa Warskiego, z ramienia której brałem udział w posiedzeniach w sieci komisji zakładowych NSZZ "S", wiodących zakładów pracy w Polsce. W grudniu 1981 roku, po wprowadzeniu stanu wojennego, byłem członkiem Międzyzakładowego Komitetu Strajkowego "S" Regionu Pomorza Zachodniego. Za organizowanie i kierowanie tym strajkiem oraz za "osłabianie mocy obronnych PRL" zostałem skazany w trybie doraźnym przez Sąd Pomorskiego Okręgu Wojskowego w Bydgoszczy na 5 lat pozbawienia wolności. Karę tę, złagodzoną na mocy amnestii do 2 lat i 4 miesięcy, odbyłem. Z więzienia w Braniewie wyszedłem 15 kwietnia 1984 roku. W pobliżu więziennej bramy czekała na mnie rodzina oraz Lech Wałęsa i Jacek Merkel.
Powróciwszy do Szczecina, utworzyłem w lipcu 1984 roku wespół z kilkoma przyjaciółmi, m.in. Longinem Komołowskim, Władysławem Dziczkiem i Jackiem Saukiem, kierującymi podziemnymi zakładowymi strukturami "Solidarności" oraz podziemnymi wydawnictwami, podziemną regionalną strukturę "S" - Radę Koordynacyjną NSZZ "S" Regionu Pomorza Zachodniego, której zostałem członkiem, a właściwie nieformalnym przewodniczącym. Wkrótce zostałem członkiem podziemnych krajowych kierownictw "Solidarności" - najpierw Tymczasowej Komisji Koordynacyjnej (TKK), a potem Krajowej Komisji Wykonawczej (KKW). Od maja 1989 roku byłem również członkiem Prezydium KKW.
W sierpniu 1988 roku zostałem członkiem Międzyzakładowego Komitetu Strajkowego NSZZ "S" w Szczecinie (strajki Portu Szczecińskiego, Komunikacji Miejskiej i Zakładu Budownictwa Kolejowego), zaś od jesieni 1988 roku - Komitetu Obywatelskiego przy Przewodniczącym NSZZ "Solidarność" Lechu Wałęsie. Kilka miesięcy później brałem również udział w obradach podstolika prawnego przy Okrągłym Stole.
Powyższe fakty przytoczyłem po to, aby nie było wątpliwości co do mojej proweniencji.
Zaraz po mających miejsce w sierpniu 1988 roku szczecińskich strajkach zapowie-działem publicznie, że odejdę z "Solidarności" po odzyskaniu przez Związek prawa do legalnej działalności. Ponowna rejestracja "Solidarności" nastąpiła w połowie kwietnia 1989 roku (byłem jednym z wnioskodawców). Pod koniec listopada 1989 roku, na II Regionalnym Zjeździe Szczecińskiej "S" zdałem sprawozdanie z działalności szczecińskiego podziemia z okresu, kiedy nim kierowałem, tj. od lipca 1984 r. Zgodnie z wcześniejszą zapowiedzią, nie kandydowałem do władz regionalnych związku. Na początku grudnia 1989 roku, na posiedzeniu Prezydium KKW NSZZ "S" w Gdańsku, złożyłem rezygnację z funkcji członka Prezydium KKW oraz członka KKW. Wkrótce wyjechałem prywatnie do Stanów Zjednoczonych. W czasie mojego pobytu w USA uzyskałem od żony przez telefon informację, że próbowała się ze mną telefonicznie skontaktować Kancelaria Premiera Tadeusza Mazowieckiego.
Do kraju wróciłem w kwietniu 1990 roku. Niezwłocznie stawiłem się w Kancelarii Premiera Tadeusza Mazowieckiego, od którego otrzymałem propozycję objęcia funkcji Zastępcy Prokuratora Generalnego. Za propozycję podziękowałem, jednak stwierdziłem, że nie widzę się na tym stanowisku. Premier przyjął moją odpowiedź jako uchylenie się od odpowiedzialności, zwłaszcza, że zaznaczyłem, że jeśli otrzymam propozycję innej pracy, zgodnej z moimi zainteresowaniami, niezwłocznie ją podejmę. W tym momencie Premier zaproponował mi służbę w Urzędzie Ochrony Państwa. Bez namysłu wyraziłem zgodę. Coś mnie ciągnęło do pracy w służbach, przy czym okolicznością szczególnie dla mnie interesującą była kwestia tworzenia nowych służb specjalnych państwa demokratycznego (6 kwietnia 1990 roku została uchwalona ustawa 0 Urzędzie Ochrony Państwa).
Wkrótce, z rąk Premiera Tadeusza Mazowieckiego, otrzymałem nominację na stanowisko Zastępcy Szefa UOP (z dniem 11 maja 1990 roku). Szefem UOP mianowany został Pan Krzysztof Kozłowski, znany działacz opozycji demokratycznej, długoletni zastępca redaktora naczelnego "Tygodnika Powszechnego", człowiek o szerokich horyzontach, wybitnej inteligencji i wysokiej kulturze osobistej, doskonale rozumiejący interes państwa. Te cechy Ministra, w połączeniu z jego nieposzlakowaną uczciwością i odwagą cywilną wyrażającą się m.in. w prezentowaniu ocen i poglądów nierzadko "idących pod prąd" wobec niektórych "prawd obiegowych", dawały gwarancję apolityczności i praworządności działań UOP i MSW.
Rzecz jasna, już na wstępie Minister Kozłowski omówił ze mną priorytetowe kwestie, jakie należało zrealizować w związku z likwidacją Służby Bezpieczeństwa i ustawowym nakazem zorganizowania UOP. Przypomnę, iż ustawa z dnia 6 kwietnia 1990 roku weszła w życie w dniu ogłoszenia, tj. 10 maja tegoż roku. Ustawa ta obligowała Ministra Spraw Wewnętrznych do zorganizowania Urzędu Ochrony Państwa w ciągu 3 miesięcy od dnia jej wejścia w życie. Rada Ministrów zobowiązana została do ustalenia trybu i warunków przyjmowania do służby w UOP i w innych jednostek organizacyjnych podległych ministrowi spraw wewnętrznych kandydatów i byłych funkcjonariuszy SB. W sprawie przyjmowania do nowo powstałej służby byłych funkcjonariuszy SB Rada Ministrów w dniu 21 maja 1990 roku przyjęła uchwałę nr 69.
Na czele Centralnej Komisji Kwalifikacyjnej stanął Minister Krzysztof Kozłowski. Mnie powołano na przewodniczącego Komisji Kwalifikacyjnej ds. Kadr Centralnych. W województwach działały wojewódzkie komisje kwalifikacyjne. We wszystkich komisjach zasiadali m.in. działacze opozycyjni, przedstawiciele NSZZ "S", przedstawiciele istniejących wówczas partii politycznych, członkowie policyjnego związku zawodowego, zaś w komisjach wojewódzkich - Komendanci Wojewódzcy Policji lub delegowani przez nich przedstawiciele.
Trzeba zaznaczyć, iż na podstawie Zarządzenia nr 043/90 Ministra Spraw Wewnętrznych z dnia 10 maja 1990 roku, z tymże dniem Służba Bezpieczeństwa zaprzestała działalności, z wyjątkiem kontynuacji operacji wywiadowczych i kontr wywiadowczych mających istotne znaczenie dla bezpieczeństwa państwa (wyjątek dotyczył również osób podejrzanych o szpiegostwo lub dokonanie zamachu terrorystycznego). Swoje zadania wykonywało nadal również Biuro Szyfrów.
Tak więc, w ciągu kilku miesięcy musieliśmy zorganizować Urząd Ochrony Państwa (Centralę i jednostki terenowe), przeprowadzić weryfikację funkcjonariuszy SB, dokonać naboru do służby w UOP, a jednocześnie nadzorować działalność wywiadu, kontrwywiadu i Biura Szyfrów we wskazanym wyżej zakresie. Do tego dochodziło rozwiązywanie wielu innych problemów, związanych m.in. z podziałem lokali i sprzętu między Policję i UOP na terenie całego kraju, z bezprawnym niszczeniem dokumentów (przede wszystkim dotyczących agentury) oraz z wieloma innymi kwestiami.
11 maja 1990 roku, z podpisaną przez Premiera nominacją na stanowisko Zastępcy Szefa UOP pojawiłem się w Biurze Przepustek MSW przy ulicy Rakowieckiej. Przybyłem na uzgodniony wcześniej termin rozmowy z gen. Czesławem Kiszczakiem - ministrem spraw wewnętrznych. Byłem już po rozmowach z Ministrem Krzysztofem Kozłowskim. W Biurze Przepustek czekałem około 20 - 25 minut. W tym czasie w pobliżu pojawił się wysoki, starszy, uważnie mi się przyglądający pan z bródką. Zapamiętałem go. Już w pierwszych dniach mojej pracy w UOP dowiedziałem się, że jest to płk Bronisław Zych, Zastępca Dyrektora I Departamentu (Wywiadu).
Gdy wszedłem do sekretariatu ministra, sekretarka - starsza pani - zaanonsowała mnie gen. Kiszczakowi. Siedząc w gabinecie przy okrągłym stoliku, piliśmy herbatę i rozmawialiśmy przez kilka godzin na różne tematy - o sytuacji politycznej i gospodarczej, zadaniach związanych z organizacją UOP i o działaniach różnych służb w przeszłości i aktualnie.
Z generałem Kiszczakiem zetknąłem się wówczas po raz pierwszy. Znałem jego oficjalny życiorys, a także opinie niektórych przedstawicieli opozycji demokratycznej, którzy poznali go wcześniej (m.in. mecenasa Władysława Siły-Nowickiego). Generał był inteligentnym i przenikliwym rozmówcą, a wypowiadane przez niego uwagi i oceny świadczyły, że jest nie tylko nietuzinkowym wysokim oficerem służb specjalnych, ale również politykiem. Wiem, iż niektórzy oficerowie MSW uważali, że generałowie Jaruzelski i Kiszczak niepotrzebnie oddali władzę opozycji, pozostawiając swoich podwładnych samym sobie. Pretensje te uważam za niesłuszne. Obaj generałowie prawidłowo oceniali sytuację, wiedzieli, że Związek Radziecki słabnie i zaczyna się rozpadać, że przemiany demokratyczne są nieuchronne. Otwartą sprawą była kwestia kosztów przemian, które będzie musiało ponieść społeczeństwo. Na szczęście, proces transformacji ustrojowej przebiegał pokojowo, o czym zadecydowały rozsądek i rozwaga obu stron.
Z generałem Kiszczakiem miałem okazję rozmawiać kilkakrotnie. Za każdym razem rozmowa miała przebieg interesujący. Trzeba zaznaczyć, ze do momentu odejścia z MSW w lipcu 1990 roku, generał Kiszczak nie ingerował w proces organizacji UOP.
Z wrażeń i spostrzeżeń natury ogólnej dotyczących tamtego okresu, mogę przytoczyć dwa, które szczególnie utkwiły mi w pamięci. Po pierwsze - przed podjęciem służby w UOP od kilku działaczy opozycji słyszałem o ich złym samopoczuciu związanym z pobytem w gmachu MSW przy ul. Rakowieckiej. Mówili mi o wrażeniach związanych z samym budynkiem, abstrahując od czynności podejmowanych wobec nich przez funkcjonariuszy SB. Moje pierwsze wrażenie, ugruntowane następnie przez codzienne przebywanie w tym gmachu było odmienne. Oceniałem wówczas i nadal tak uważam, że budynek jest funkcjonalny, odpowiadający swemu przeznaczeniu (mniejszą część budynku zajmuje Ministerstwo Spraw Wewnętrznych). Długość korytarzy była (i jest) imponująca. Żartowałem, że mogłyby być wykorzystywane do treningu biegaczy. Po drugie - w pierwszych tygodniach pracy w UOP między mną i kierownictwem poszczególnych jednostek (wywiadu, kontrwywiadu oraz innych) odczuwalna była atmosfera nieufności. Przyglądaliśmy się sobie nawzajem, podejrzewając drugą stronę o złe intencje. O ile mi wiadomo, byłem uważany za solidarnościowego radykała, po którym można się było spodziewać zamiarów odwetowych. Ja natomiast podejrzewałem dyrektorów i naczelników jednostek o wprowadzanie mnie w błąd i ukrywanie rzeczy istotnych. W miarę upływu czasu poznawaliśmy się coraz lepiej, dochodząc do wniosku, że w zasadzie chodzi nam o to samo: by móc służyć państwu i realizować się w bardzo odpowiedzialnej pracy.
Sądzę, że w dalszej części tego artykułu należy obszerniej omówić kilka istotnych zagadnień, dotyczących w szczególności:
- oceny Służby Bezpieczeństwa,
- organizacji UOP,
- opcji zerowej i szansy dla oficerów SB,
- weryfikacji i przyjmowania do służby,
- kwestii ujawniania agentury SB.
Zanim omówię wymienione wyżej zagadnienia, muszę wspomnieć o nieocenionej pomocy, jaką w sprawach organizacji UOP, weryfikacji, przyjmowania do służby oraz w wielu innych kwestiach okazali Ministrowi Kozłowskiemu i mnie młodzi absolwenci różnych kierunków studiów (niektórzy z nich byli pracownikami naukowymi), uprzednio związani z Niezależnym Zrzeszeniem Studentów oraz Ruchem "Wolność i Pokój". Zostali oni zatrudnieni w jednostkach organizacyjnych Ministerstwa Spraw Wewnętrznych bądź Urzędu Ochrony Państwa. Pierwszy "zaciąg" Ministra Kozłowskiego stanowili: Piotr Stachańczyk, Konstanty Miodowicz, Bartłomiej Sienkiewicz (z Krakowa) oraz Wojciech Brochwicz i Kazimierz Mordaszewski (z Białegostoku). Ja sprowadziłem ze Szczecina Piotra Niemczyka. Wszystkie te osoby pracowały po kilkanaście godzin dziennie, zapoznając się z materiałami dotyczącymi pracy służb i funkcjonariuszy (kadry MSW), ludzie ci często stanowili forpocztę poczynań Ministra Kozłowskiego i moich. Działali z entuzjazmem, ale też rozwagą, zaś ich oceny i propozycje były przez Ministra Kozłowskiego i przeze mnie brane pod uwagę przy podejmowaniu istotnych decyzji.
Moja ocena Służby Bezpieczeństwa
W słowie wstępnym do książki autorstwa Mariana Zacharskiego pod tytułem "Nazywam się Zacharski. Marian Zacharski wbrew regułom", napisałem m.in. "Nie mogę się zgodzić z jednostronnymi, uogólniającymi ocenami działalności wywiadu i kontrwywiadu oraz innych jednostek Służby Bezpieczeństwa po 1956 roku. W strukturach służb specjalnych PRL (w tym wywiadu i kontrwywiadu) wówczas działających zdarzały się w niemałej liczbie działania przestępcze. Niemniej nie można rzucać anatemy na wszystkich czy nawet większość funkcjonariuszy. Działania służb specjalnych - niezależnie od ustroju - mogą być i bywają dotkliwe dla osób, w które są wymierzone, względnie których dotyczą. Dotkliwość ta mieścić się powinna w określonych granicach i nie naruszać przepisów prawa, choć w pewnych sytuacjach mogą pojawiać się wątpliwości co do stosowania tej zasady (np. przy werbunku źródeł). Oceny mówiące o przestępczym czy nawet zbrodniczym charakterze służb specjalnych PRL działających w okresie lat 1957 - 1990 uważam za przesadzone. Przypadki rażącego łamania prawa zdarzają się wszystkim służbom, niezależnie od ustroju politycznego, choć działania służb PRL były bardziej represyjne, przede wszystkim ze względu na ich skalę.
Trzeba też pamiętać, że służby te stały na straży nonsensownych ograniczeń praw i wolności obywatelskich, ograniczeń ustanowionych przez decydentów politycznych. Niemniej uważam, iż należy zachować umiar w ocenie działań służb PRL-owskich w latach 1957 - 1990. W czasie mojej pięcioletniej pracy - najpierw w UOP, a potem w MSW - poznałem setki oficerów byłej SB - wywiadu, kontrwywiadu, Biura Szyfrów, Biura Śledczego, ale także policji politycznej (Departamentu III, Departamentu V), obserwacji, techniki i ewidencji. W trakcie weryfikacji, następnie przyjmowania do służby w UOP, a potem wspólnej pracy, poznałem ich dość dobrze, a z niektórymi - m.in. z Marianem Zacharskim - zaprzyjaźniłem się. Wielu z nich uważam za znakomitych profesjonalistów, a niektórzy pokazali, że godność i honor to wartości dla nich istotne.(1)
Całkowicie podtrzymuję wyrażoną wyżej opinię.
Organizacja UOP
Po licznych dyskusjach i propozycjach dotyczących rozwiązań organizacyjnych (napływających z różnych źródeł), przyjęliśmy z Ministrem Kozłowskim następujący schemat struktury organizacyjnej Urzędu Ochrony Państwa:
- Zarząd I Wywiadu, Dyrektor - płk Henryk Jasik,
- Zarząd II Kontrwywiadu, Dyrektor - płk Andrzej Sroka, od listopada 1990 roku ppor. Konstanty Miodowicz,
- Zarząd III Śledczy, Dyrektor - Wojciech Bazydło, po kilku miesiącach - płk Wiktor Fonfara,
- Biuro Prezydialne, p.o. Dyrektora - kpt. Jerzy Gałęzią, po kilku miesiącach Dyrektor płk Wacław Brzęk,
- Biuro Kadr, Dyrektor - ppor. Kazimierz Mordaszewski,
- Biuro Obserwacji, Dyrektor - ppłk Jerzy Groberek,
- Biuro Techniki, Dyrektor - płk Leonard Kubiak,
- Biuro Ewidencji i Archiwum, Dyrektor - płk Kazimierz Piotrowski,
- Biuro Analiz i Informacji, Dyrektor- ppor. Konstanty Miodowicz, od listopada 1990 roku ppor. Piotr Niemczyk,
- Biuro Szyfrów, Dyrektor - płk Zygmunt Kozanecki,
- Biuro Finansów, Dyrektor - płk Hieronim Wycisk,
- Biuro Administracyjno-Gospodarcze, Dyrektor - płk Roman Hołdys, po kilku Miesiącach mjr Ryszard Sawarzyński.
(Podałem takie stopnie dyrektorów, jakie wówczas posiadali. W dalszej części artykułu będę się trzymał tej zasady).
W większości delegatur utworzono również Wydziały Zamiejscowe (potocznie zwane Placówkami). Urząd Ochrony Państwa posiadał wówczas 2 ośrodki szkoleniowe: w Kiejkutach i w Łodzi.
W zupełnie nowej sytuacji ustrojowej i politycznej Polski trzeba było określić kierunki działań liniowych służb operacyjnych, zabezpieczając je pod względem kadrowym, sprzętowym i szkoleniowym.
W Zarządach I i II powstały nowe wydziały (min. zajmujące się kierunkiem wschodnim oraz zwalczaniem terroryzmu). Położono też nacisk na zwalczanie przestępczości zorganizowanej o charakterze aferowym (np. sprawa Art.B, FOZZ), produkcji i przemytu narkotyków oraz handlu nimi, handlu bronią i materiałami rozszczepialnymi.
Trzeba podkreślić, że zarówno dyrektorzy zarządów i biur w Centrali jak i szefowie delegatur - wraz z podległym personelem kierowniczym - wykonali w tamtym czasie ogromną pracę, dzięki której Urząd Ochrony Państwa mógł rozpocząć działalność w pełnym zakresie w przewidywanym ustawowo terminie.
Opcja zerowa lub szansa dla oficerów SB?
Przed przystąpieniem do organizacji UOP trzeba było odpowiedzieć sobie na wyżej postawione pytanie. Minister Kozłowski i ja byliśmy w tym względzie jednomyślni. Do służby w UOP trzeba było wybrać najlepszych spośród pozytywnie zweryfikowanych oficerów. Jednak pozytywna weryfikacja nie oznaczała automatycznego przyjęcia do służby. Była jednak warunkiem podstawowym.
Odrzucając opcję zerową, uważaliśmy z Ministrem Kozłowskim, że w okolicznościach zasadniczych zmian ustrojowych Polska musi posiadać "od zaraz" sprawnie działające służby specjalne. Otwarte granice, wynaturzenia i patologie towarzyszące procesowi powstawania gospodarki wolnorynkowej, niski poziom dyscypliny społecznej, chęć wielu osób do bogacenia się za wszelką cenę, również w sposób naruszający prawo, zmiana sojuszy, coraz wyraźniejsze oznaki poważnego kryzysu politycznego i gospodarczego w ZSRR-cały ten niepełny zresztą, zestaw okoliczności aż nadto przemawiał za odrzuceniem opcji zerowej.
Weryfikacja
Weryfikacji poddało się niewiele ponad 14 tysięcy osób. W sumie, pozytywnie zaopiniowano około dziesięć i pół tysiąca funkcjonariuszy, zaś blisko trzy i pół tysiąca negatywnie. Z pozytywnie zweryfikowanych w UOP zatrudniono ok. 5 tysięcy.
Wyniki weryfikacji, przez niektóre wojewódzkie komisje kwalifikacyjne w terenie budziły głębokie zdumienie. Oto w kilku województwach, w których po wprowadzeniu stanu wojennego "Solidarność" i opozycja demokratyczna nie przejawiały prawie żadnej działalności, komisje kwalifikacyjne urządziły "prawdziwą rzeź", oceniając negatywnie ponad 50, 60, a nawet 70% funkcjonariuszy SB. Natomiast w kilku województwach (np. szczecińskim i gdańskim), gdzie opór społeczny w tamtym czasie był znaczny i widoczny, negatywnie zweryfikowani stanowili kilkanaście procent.
Przewodniczyłem Komisji Kwalifikacyjnej ds. Kadr Centralnych. Doradcą i ekspertem tej komisji, był płk Andrzej Kapkowski. "Oszczędziliśmy" wówczas zdecydowaną większość oficerów, którzy stanęli do weryfikacji. Jednak spora część od weryfikacji się uchyliła, przechodząc na emeryturę.
Patrząc z perspektywy czasu oceniam, że nie uniknąłem pewnych błędów. Wbrew opiniom płk Henryka Jasika, ppłk Gromosława Czempińskiego, ppłk Bogdana Libery i mjr Andrzeja Stachurskiego, w decydujący sposób przyczyniłem się do negatywnej oceny płk Aleksandra Makowskiego i ppłk Wiesława Bednarza, wybitnych oficerów wywiadu, którzy mieli to nieszczęście, że przez kilka lat przed 1990 rokiem pracowali w wydziale XI (ideologicznym) Wywiadu PRL. Wydział ten m.in. rozpracowywał zagraniczne struktury "Solidarności", podejmował działania zmierzające do likwidacji przerzutów z zachodu do krajowych struktur solidarnościowego podziemia sprzętu poligraficznego, pieniędzy oraz innego rodzaju pomocy. Przyznać trzeba, że w tej działalności Wydział XI odniósł znaczące sukcesy, w czym było wiele "zasług" płk Makowskiego i ppłk Bednarza. Zamiast zatem pozyskać tych oficerów do służby w Wywiadzie UOP w myśl zasady, iż profesjonalistów, którzy stali po przeciwnej stronie należy wykorzystywać, dałem się zasugerować treścią nazwy "wydział XI", która miała jakby magiczne znaczenie (w sensie negatywnym). W ten sposób oceniłem wspomnianych oficerów, kierując się względami ideologicznymi, a nie chłodnym pragmatyzmem. A pierwszeństwo winien mieć interes państwa.
Patrząc z dzisiejszej perspektywy widzę, iż nie wykorzystaliśmy optymalnie szansy przyjęcia do służby rzeczywiście najlepszych oficerów. Stało się tak z kilku powodów. Jeden wymieniłem wyżej. Z drugiej strony, kierownictwo poszczególnych jednostek (zarządów, biur, a w terenie delegatur) dążyło do przyjmowania do służby w UOP możliwie największej liczby pozytywnie zweryfikowanych funkcjonariuszy SB, często nie zwracając uwagi na ich braki zarówno profesjonalne jak i inne. Ponadto, często decydenci, przyjmując do służby byłych funkcjonariuszy mieli zbyt mało czasu i danych, by móc prawidłowo ocenić ich przydatność. Uwagi te dotyczą przede wszystkim jednostek operacyjnych - liniowych i pomocniczych, a także jednostki śledczej, zarówno w Centrali, jak i w delegaturach. Niemniej trzeba podkreślić, że weryfikacja miała niewątpliwie pozytywny, oczyszczający wpływ na środowisko oficerów SB, którzy jej się poddali. Uchybieniami, czy też błędami, które popełniono podczas postępowania weryfikacyjnego, w żaden sposób nie można obciążać funkcjonariuszy.
Kwestia ujawniania agentury SB
Od początku transformacji temat ew. ujawnienia agentury SB budził liczne emocje i spory. Od szeregu lat obserwuję niezdrowe zainteresowanie wielu środowisk tą kwestią. Jak głoszą niektórzy współcześni "inkwizytorzy", agent służb PRL-owskich powinien publicznie wyznać swoje winy i pokajać się. Wówczas będzie można rozważyć kwestię przebaczenia. Absolutnie się przy tym pomija prawo do wstydu, które przynależy każdemu człowiekowi.
W czasie ostatnich dwudziestu lat zwróciło się do mnie kilka wcześniej znanych mi osób, zwierzając się z faktu współpracy ze służbami PRL i prosząc o radę co do dalszych zachowań. W większości była to współpraca wymuszona groźbami ujawnienia kompromitujących danych z życia prywatnego bądź wynikała ona ze strachu przed aresztowaniem lub innymi represjami (nie związanymi jednak z przymusem fizycznym). Starałem się tych znajomych uspokajać, nie mogąc zresztą nic więcej dla nich zrobić. Uświadamiałem sobie jednocześnie, że nie chcę być sędzią ich sumień.
Stanowczo muszę powiedzieć: byłem i nadal jestem przeciwny ujawnianiu agentury SB. Każdy przypadek wymaga indywidualnego oglądu i oceny, bez rozgłosu i medialnego wrzasku. Agentura była i jest jednym z najważniejszych instrumentów w rękach służb od początków ich istnienia, niezależnie od rodzaju ustroju politycznego. Nie sądzę, aby jakakolwiek służba wyeliminowała możliwości stosowania nacisku psychicznego (np. groźby ujawnienia kompromitujących materiałów) jako jednej podstaw werbunku. Rozpętanie burzy dotyczącej ujawniania nazwisk agentów SB spowodowało trudności z pozyskiwaniem przez obecne służby wartościowej agentury. Podzielam zdanie byłego Prezesa Trybunału Konstytucyjnego, Jerzego Stępnia, który w uzasadnieniu jednego z orzeczeń, opowiadając się za ograniczonym dostępem do akt służb PRL-owskich stwierdził m.in., iż Trybunał jest przeciwny temu, "by wszyscy wiedzieli wszystko o wszystkich".
Wracając do kwestii organizowania i formowania Urzędu Ochrony Państwa chcę zaznaczyć, iż okres służby w UOP zaliczam do najważniejszych wydarzeń zawodowych mojego życia. Jestem dumny z faktu, iż od 11 maja 1990 do 31 lipca 1990 sprawowałem funkcję Zastępcy Szefa UOP, a od 1 sierpnia 1990 do 31 stycznia 1992 byłem Szefem tego Urzędu. Przyjmuję całkowitą odpowiedzialność za działania Urzędu Ochrony Państwa w okresie, w którym nim kierowałem. Była to trudna służba. Ale było warto.
Pragnę zaznaczyć, iż niniejszy artykuł ma jedynie charakter szkicowy i dotyczy zaledwie kilku zagadnień.
(1) M. Zacharski. "Nazywam się Zacharski. Marian Zacharski. Wbrew regułom". Zysk i S-ka.2009, str. 8-9.
JAN WIDACKI: Prehistoria UOP
Nie pamiętam dokładnie, może jeszcze jesienią 1980, chociaż myślę, że raczej na początku 1981 roku, w ramach powstałego w Krakowie tzw. Społecznego Centrum Inicjatyw Ustawodawczych przy NSZZ Solidarność powołano zespoły, z których jeden miał przygotować projekt nowego kodeksu karnego, a drugi kodeksu postępowania karnego. Na czele tego drugiego zespołu stanął powszechnie w Krakowie szanowany mecenas Ostrowski. Przy jakiejś okazji, rozmawiając z mecenasem na temat pewnego szczegółowego rozwiązania kodeksowego, dotyczącego śledztwa, zwróciłem uwagę, że ustawa koniecznie powinna regulować czynności operacyjne. Proponowałem rozważyć, czy ma to czynić kodeks postępowania karnego, czy zupełnie odrębna ustawa. Warto bowiem pamiętać, że w tym czasie całość pracy organów bezpieczeństwa teoretycznie regulował bardzo ogólnikowy dekret z 1955 roku o organizacji i zakresie działania MO. Nawiasem mówiąc, dekret ten nawet nie wspominał o czynnościach operacyjnych. Praktycznie, organy bezpieczeństwa działały bez ustawowej podstawy prawnej, w oparciu o dziesiątki tajnych, a często "tajnych specjalnego znaczenia", zarządzeń Ministra Spraw Wewnętrznych. Mecenas Ostrowski słusznie uznał, że czynności operacyjnych lepiej nie wprowadzać do projektu kpk, ale zgodził się ze mną, że jest sprawą niezwykle ważną ustawowe uregulowanie tej materii. Do tej kwestii miano wrócić po zakończeniu prac nad społecznym projektem kpk. Stan wojenny przerwał te prace i opóźnił je o kilka lat.
W roku 1983 sejm PRL uchwalił ustawę "o urzędzie Ministra Spraw Wewnętrznych i zakresie działania podległych mu organów". Ustawa stanowiła istotne novum. Regulowała, miedzy innymi, takie kwestie, jak podsłuch czy korzystanie z konfidentów. Nakładała też na kierowników jednostek państwowych (a w PRL prawie wszystko było państwowe) obowiązek współdziałania z organami bezpieczeństwa poprzez udzielanie im pomocy i informacji. Wprowadzała też dziwaczną kategorię "wrogich działań godzących w bezpieczeństwo państwa", które nie były wymienione w kodeksie karnym, ani nawet w kodeksie wykroczeń. Zakładała zatem, że mogą występować działania wymierzone w bezpieczeństwo państwa, które nie są przestępstwami, ani nawet wykroczeniami. Była to, zatem, kategoria całkowicie dowolna, zależna od uznania organów bezpieczeństwa i ich funkcjonariuszy. Stwierdzenie takich działań, a nawet podejrzenie, że mogą być podjęte, dawało organom bezpieczeństwa rozliczne uprawnienia wobec obywatela, w szczególności pozwalało go podglądać, podsłuchiwać, czytać jego korespondencję. Ustawa określała też nową strukturę organów bezpieczeństwa.
W miejsce komend Milicji Obywatelskiej, w ramach których mieściły się zarówno MO jak i SB, utworzono "urzędy spraw wewnętrznych".
Postępem wobec stanu sprzed 1983 było to, że w ogóle pojawiła się regulacja ustawowa (często zresztą nieprzestrzegana) rozmaitych działań organów bezpieczeństwa, operujących w sferze praw i wolności obywatelskich. Była to jednak ustawa regulująca funkcjonowanie organów totalitarnego państwa ze specyficznym dla takiego państwa podejściem do praw i swobód obywatelskich.
W 1989 roku stało się jasne, że ustawę tę należy zmienić, że musi być postawiony pierwszy krok w kierunku przebudowy aparatu bezpieczeństwa i dostosowania go do standardów państwa demokratycznego.
O ile pamiętam, jeszcze w lecie 1989 roku, we wznawiającym działalność Społecznym Centrum Inicjatyw Ustawodawczych przy NSZZ Solidarność, któremu patronat naukowy dawał nestor krakowskich prawników, profesor Stefan Grzybowski, a którego bardzo operatywnym sekretarzem był Kazimierz Barczyk, utworzyłem zespół do spraw prawa policyjnego. W skład tego zespołu wchodziło kilka osób. Oprócz mnie, byli to: mój kolega z Katedry Kryminalistyki w Katowicach Jerzy Konieczny, późniejszy szef UOP i Minister Spraw Wewnętrznych, nieżyjący już Aleksander Głazek, ówczesny pracownik Instytutu Ekspertyz Sądowych, później jego dyrektor, prof. Józef Wójcikiewicz, wówczas, zdaje się doktor, mój młodszy kolega z krakowskiej Katedry Kryminalistyki, a także odwołany w stanie wojennym z pracy w Prokuraturze Aleksander Herzog, wówczas chyba radca prawny. Od początku w pracach zespołu brał udział Stefan Tokarz - emerytowany milicjant pionu dochodzeniowo-śledczego, którego razem z Jerzym Koniecznym dobrze znaliśmy z okresu pracy na Uniwersytecie Śląskim w Katowicach. Stefan Tokarz w 1990 roku wrócił do służby w policji i był pierwszym Komendantem Wojewódzkim Policji w Krakowie.
Wiele osób współpracowało z zespołem doraźnie, przy rozwiązywaniu jakichś szczegółowych zagadnień. Tak, na przykład przy kwestiach związanych z pragmatyką służbową funkcjonariuszy z zespołem współpracował dr Jerzy Nóżka, w latach 90 zastępca szefa UOP. Dołączył do nas również kpt. Roman Hula, inicjator zbiorowego wystąpienia z partii milicjantów z RUSW w Piekarach Śląskich i napisania listu do pierwszego niekomunistycznego premiera, Tadeusza Mazowieckiego, w którym milicjanci wyrazili chęć służenia nowej wolnej i demokratycznej Polsce. Trzeba pamiętać, że Ministrem Spraw Wewnętrznych był wówczas jeszcze gen. Kiszczak i napisanie takiego listu, a zwłaszcza zbiorowe wystąpienie z partii, wymagało odwagi. W latach 90. Roman Hula przez krótki okres był Komendantem Głównym Policji. Na spotkaniach zespołu, które odbywały się czasami na Uniwersytecie, czasami w Instytucie Ekspertyz Sądowych, a niekiedy i w moim krakowskim mieszkaniu, w bloku na osiedlu Widok, sporadycznie bywał Jan Rokita, z którym byliśmy w kontakcie i który był naszym łącznikiem z Obywatelskim Klubem Parlamentarnym. Z ramienia tegoż Klubu Rokita patronował naszym poczynaniom.
Plan naszego działania był taki, że najpierw przygotujemy doraźną, szybką nowelizację ustawy z 1983 roku, dopasowując ją do potrzeb demokratycznego państwa, a równocześnie prowadzić będziemy wymagające więcej czasu i przemyśleń prace nad nowymi "ustawami policyjnymi".
W tym czasie nie próżnował również resort kierowany przez gen. Kiszczaka. Podjęto prace zmierzające do reorganizacji aparatu bezpieczeństwa po swojemu. Zmieniono nazwy departamentów w Ministerstwie i ich odpowiedników w terenie. Wówczas, z kilku dotychczasowych departamentów i biur, utworzono: Departament Ochrony Konstytucyjnego Porządku Państwa, Departament Ochrony Gospodarki oraz Departament Studiów i Analiz. Tylko wywiad ( departament I) oraz kontrwywiad (departament 11) pozostały bez większych zmian organizacyjnych. Zmiany były tak szybkie, tak chaotyczne, że nie tylko nie nadążano z wysyłaniem stosownych informacji w teren, ale zaczęli się w tym gubić nawet przedstawiciele kierownictwa MSW. Tak, na przykład gen. Szczygieł, w dniu 1 września 1989 roku wydał swoim podwładnym polecenie niszczenia akt. Polecenie to podpisał jako szef Departamentu IV (ds. Kościoła). Zapomniał, lub nie wiedział o tym, że jego departament został zlikwidowany kilka dni wcześniej, tj. 24 sierpnia 1989, i włączony do Departamentu Studiów i Analiz.
Gdy kierownictwo MSW dowiedziało się o pracach naszego zespołu nad ustawą, nie chcąc tracić inicjatywy, również niezwłocznie przystąpiło do prac nad nią.
Kierownictwo MSW pod wodzą gen. Kiszczaka miało jednak dość niedokładne informacje. Jak wynika ze stenogramu z posiedzenia kierownictwa MSW w dniu 15 grudnia 1989 roku, wiceminister gen. Pudysz poinformował, że "prace nad naszą ustawą prowadzi się na Katolickim Uniwersytecie Lubelskim, gdzie skierowano sprawę na wniosek posła Rokity". Rokita, oczywiście, nic na KUL nie kierował. Na KUL-u nikt nad ustawą policyjną nie pracował. Chodziło o nasz zespół, z którego z KUL-em związany byłem tylko ja, gdyż w owym czasie byłem profesorem tej uczelni. Na wyżej wymienionym posiedzeniu rozważano, czy będzie lepiej, gdy to MSW wystąpi z inicjatywą zmiany ustawy, czy lepiej zaczekać na inicjatywę poselską, czyli na nasz projekt. Po naradzie uznano, że należy zintensyfikować i przyspieszyć prace nad własnym projektem ustawy.
Tak więc, stare MSW chciało nas przelicytować. My pracowaliśmy nad głęboką nowelizacją ustawy z 1983 roku, oni rozpoczęli prace nad całkowicie nową ustawą. Mieli nad nami przewagę. Do prac mogli oddelegować dowolną liczbę funkcjonariuszy i prawników resortowych, stworzyć im warunki do pracy, zwolnić z wszelkich innych obowiązków. My działaliśmy społecznie i trochę "chałupniczo". Wszyscy mieliśmy swoje obowiązki zawodowe i mogliśmy pracować jedynie wieczorami. Każde proponowane rozwiązanie ustawowe próbowaliśmy dokładnie przedyskutować. Czasem trudno było uzyskać konsensus. Pamiętam, że jedno całe spotkanie zeszło nam na dyskusji nad tekstem roty ślubowania funkcjonariuszy! Groziło realne niebezpieczeństwo, że MSW szybciej od nas przedstawi gotowy projekt, i to nie nowelizacji, ale całkowicie nowej ustawy. Przewidując to zagrożenie, umówiłem się z posłem Janem Rokitą, że będziemy kontynuować w zespole prace nad nowelizacją, co więcej, prace te będziemy starali się medialnie nagłaśniać, a tymczasem ja sam, poza zespołem (choć wykorzystując jego dotychczasowy dorobek) w tajemnicy przygotuję swój autorski projekt nie nowelizacji, ale w całości nowych ustaw policyjnych, który zostanie złożony jako projekt poselski Obywatelskiego Klubu Parlamentarnego. I tak też się stało.
W tym samym czasie, przy okazji prac zespołowych, odbyliśmy konferencję prasową z udziałem telewizji.
Przedstawiałem na niej założenia naszego projektu. Powiedziałem wtedy, że SB zostanie rozwiązana, a w miejsce tej formacji zostanie powołany, potrzebny przecież także w państwie demokratycznym, Urząd Ochrony Państwa. W swoim przekonaniu, nie podałem nazwy urzędu, tylko opisałem jego rolę. Chodziło o urząd, który będzie zwalczał zagrożenia dla państwa i jego porządku konstytucyjnego i w tym sensie je ochraniał. Określenie to poszło w świat. Odtąd ten właśnie opis funkcji urzędu, podchwycony przez media i pracujących nad projektem rządowym, stał się nazwą własną "Urząd Ochrony Państwa". 1 tak już zostało. Nazwa ta pojawiła się i w projekcie rządowym, i w naszym, t.j. poselskim.
O ile pamiętam, w naszym zespole również dyskutowaliśmy nad nazwą nowej formacji. Padały najrozmaitsze propozycje. Wielu zwolenników miała zapożyczona wprost z Niemiec nazwa "Urząd Ochrony Konstytucji". Były też rozmaite inne, których już nie pamiętam. Nazwa "Urząd Ochrony Państwa" powstała spontanicznie, w okolicznościach które opisałem.
Ostatecznie do laski Marszałkowskiej wpłynęły dwa projekty: rządowy, przygotowany w MSW, oraz nasz, poselski. Sejm obydwa projekty skierował do komisji. Ta wyłoniła podkomisję, której przewodniczącym był poseł OKP Jerzy Zimowski. Ja zostałem ekspertem tej komisji. Podkomisja opracowała projekt w oparciu o projekt poselski; projekt rządowy wykorzystywany był jedynie pomocniczo.
6 kwietnia 1990 roku sejm przyjął cały pakiet "ustaw policyjnych", jak je wówczas nazywaliśmy, tj. ustawę o urzędzie Ministra Spraw Wewnętrznych, ustawę o Policji i ustawę o Urzędzie Ochrony Państwa.
Ustawa o Urzędzie Ochrony Państwa nie była, z pewnością, tworem doskonałym.
Z perspektywy oceniam, że już wówczas ze struktury MSW należało wyłączyć wywiad. Nawiasem mówiąc, rozważaliśmy takie rozwiązanie w naszym zespole. Nowa ustawa nie dość uwzględniała specyfikę wywiadu, nie regulowała, na przykład, co mu wolno w kraju, co za granicą (tej kwestii zresztą nie rozwiązano do dziś), oficerów wywiadu, nie wiadomo po co, wyposażono w cały arsenał środków przymusu bezpośredniego i przyznano im prawo do użycia broni palnej, tak, jakby wywiad był jakąś odmianą policji. Z całą jednak pewnością, ustawa stwarzała podstawę prawną do organizacji nowoczesnego i sprawnego urzędu, działającego w warunkach demokratycznego państwa prawa.
Pierwszym szefem UOP został Krzysztof Kozłowski, który kilka miesięcy wcześniej został podsekretarzem stanu w MSW.
Zgodnie ze wspomnianymi ustawami policyjnymi, w miejsce Milicji Obywatelskiej utworzono Policję. Rozwiązano Służbę Bezpieczeństwa, powołano Urząd Ochrony Państwa. W kilka miesięcy później, w miejsce Wojsk Ochrony Pogranicza, utworzono Straż Graniczną. Latem 1990 roku premier Tadeusz Mazowiecki zdymisjonował Ministra Kiszczaka. Nowym ministrem spraw wewnętrznych został Krzysztof Kozłowski, a szefem UOP, na jego miejsce, Andrzej Milczanowski.